Niemal każdy go zna, kojarzy lub chociaż o takim słyszał. To on - "ten" wujek, kuzyn czy stryj, który bryluje na każdej rodzinnej imprezie rzucając na lewo i prawo żartami tak suchymi, że samodzielnie przyczynia się do postępowania zjawiska pustynnienia kraju; to on, uwielbiający wprawiać innych, zwłaszcza młodszych członków rodziny, w zakłopotanie niestosownymi pytaniami i rubasznymi komentarzami; wreszcie - to on (albo i ona, bo w zasadzie czemu nie - może to być też ciotka) ma pogląd na każdy temat, nie waha się go wypowiadać, i jest przekonany że ma rację, w czym utwierdza go jego "chłopski rozum".
Chłopski rozum jest bardzo potężnym wrogiem każdego, kto chce być obiektywnym i opierać się na faktach, analizach i prognozach, zamiast emocji i przeczuć. Emocje rzadko są dobrym doradcą przy podejmowaniu decyzji, jakichkolwiek zresztą; a jednak, są tak bardzo ludzkie, że musimy z nimi aktywnie walczyć, by nie dać się im ponieść.
I to jest to, co nazywam Testem Wujka Staszka: czy podejmując decyzje, kierujemy się rozumem? Czy zastanawiamy się nad konsekwencjami, sprawdzamy badania, konsultujemy ekspertów i analizy, akceptując, że czasy gdy jedna osoba mogła wiedzieć wszystko, dawno już minęły? Czy może raczej jesteśmy w tym najgorszym możliwym miejscu na wykresie efektu Dunninga-Krugera, mamy przekonanie, że decyzja musi być taka "bo to oczywiste", "zawsze tak było", "tak powinno być"?
Przed kilkoma tygodniami demokratyczna opozycja wygrała z partią rządzącą. Najbliższe tygodnie i miesiące to, zapewne, będzie czas przepychanek i wyczekiwania; jak większość obserwatorów sceny politycznej nie oczekuję, że obecny rezydent pałacu prezydenckiego ułatwi nowej koalicji przejęcie władzy. Nawet gdy to już się jednak uda, a czas międzykrólewia dobiegnie końca, przed koalicją wiele potężnych i dość skomplikowanych zadań.
Nie będę się na tym jednak teraz skupiał; zamiast tego, chciałbym poświęcić parę (albo, realistycznie mówiąc - w końcu siebie znam - kilkadziesiąt-kilkaset) akapitów na to, co będzie potem, gdy już te najpilniejsze kwestie zostaną w taki czy inny sposób ogarnięte i załatwione; chciałbym wskazać kilka obszarów, gdzie przed opozycją będzie stał szczególnie trudny Test Wujka Staszka.
Prawo karne
Polacy - i jest to jednocześnie generalizacja i truizm - uwielbiają populizm penalny. Zaostrzanie kar, wsadzanie ludzi do aresztów, zmuszanie więźniów do ciężkiej pracy, pozbawianie ich "luksusów" - to wszystko jest czymś, czego gro narodu oczekuje od rządzących. Wiedział o tym doskonale minister Z., który populizm penalny opanował do perfekcji, w czasie swoich rządów przepychając kilka "nowelizacji", których istotą było właściwie tylko zwiększanie kar za rozmaite czyny zabronione.
Ogarnięcie bajzlu który spowodował (np. obecnie bardziej opłaca się umyślnie spowodować kalectwo w czasie gwałtu, niż doprowadzić do tego nieumyślnie; degenerat który to zrobi celowo, dostanie niższą karę) będzie z pewnością jednym z priorytetów nowej władzy.
Ale, gdy już to zrobią - domyślam się, że będzie to polegało z grubsza na przywróceniu stanu sprzed lat - czy uda im się przełamać, i - przygotowując sensowną reformę karną - zdać Test Wujka Staszka?
Test
Od dawna prawo karne (zarówno sam kodeks karny jak i procedura) obfitowały w głupawe rozwiązania, które nie wytrzymywały żadnej sensownej krytyki - jednocześnie będąc idealnym materiałem do odpalania wujków Staszków.
- Stosowanie Tymczasowego Aresztowania; w Polsce, mówiąc krótko, mamy z tym duży kłopot. Podejrzani są aresztowani bardzo często, bez żadnej sensownej kontroli (sądy akceptują wnioski prokuratorów prawie w 100%, odrzucenie jest absolutną rzadkością, a uzasadnienie postanowienia sądu o zastosowaniu tego środka to często całkiem dosłownie kopiuj-wklej z wniosku prokuratora) i często na bardzo długi czas; gdy już w końcu dojdzie do procesu, standardem jest (proszę spytać dowolnego adwokata), że zapada kara akurat idealnie o długości odpowiadającej pobytowi w areszcie - tak, by można człowieka od razu wypuścić, a jednocześnie nie płacić mu odszkodowania za zbyt długi pobyt za kratami. I to niezależnie od tego, czy faktycznie była tam dobrze udowodniona wina.
Jakakolwiek analiza problemu wykazuje bez cienia wątpliwości, że TA jest u nas nadużywany. Czy to w celach populistycznych (by minister mógł się pochwalić na konferencji prasowej, że wsadził bandytę za kraty), czy by zakamuflować kompletną niegramotność prokuratury (po co prowadzić sprawne śledztwo, jak można podejrzanego wrzucić do ciupy i zapomnieć na dłuższy czas), czy wreszcie bo tak jest wygodniej i bezpieczniej (lepiej klepnąć wniosek prokuratora, bo co jak np. sąd tego nie zrobi, a on ucieknie - na co komu potem taki problem, bezpieczniej się zgodzić, mimo że merytoryka i uzasadnienie wniosku o areszt słabe).
Zmiana tej praktyki wymaga zarówno nowelizacji przepisów, jak i systemowej zmiany dokonanej metodami soft - szkoleniami i wytycznymi dla prokuratorów i sędziów. Niestety jednak, jest to bardzo niepopularny pomysł, który bardzo łatwo zbombardować populistycznym bełkotem; niejeden wujek Staszek zrobi się cały czerwony gdy usłyszy, że Tusk chce wypuścić bandziorów z aresztów. - Równość postępowania; zgodnie z przepisami, adwokat działający w imieniu strony podlega ochronie prawnej analogicznie do prokuratora i sędziego (art. 7 prawa o adwokaturze). Tymczasem rutynowo już adwokaci są traktowani jako petenci, każe im się poddawać kontroli osobistej przy wejściu do budynków sądów, kontroluje korespondencję wymienianą z klientami tymczasowo aresztowanymi lub przebywającymi w więzieniu, podsłuchuje rozmowy; jednocześnie, przepisy - a czasem nawet pojedyncze sądy - nakładają na obrońców mniej lub bardziej uciążliwe i absurdalne obowiązki i wytyczne (np. w temacie dostępu do akt sprawy).
Temat nie jest ani trochę popularny, adwokaci nie cieszą się w Polsce estymą (po prawdzie trochę na własne życzenie - w pewnym momencie spora część palestry zachłysnęła się była swoją wyjątkowością, etosem i prestiżem, co nie przysporzyło im sympatyków), a do tego dość powszechnym poglądem jest, że bandziory nie powinny mieć adwokata, a ci z przedstawicieli palestry którzy podejmują się obrony oskarżonych o najgorsze (w oczach opinii publicznej) czyny, są de facto równie obrzydliwi jak te bandziory; jak można bronić kogoś takiego?!
A jednak w interesie nas wszystkich - nawet gdy wujek Staszek tego nie rozumie - jest, by obrońcy i pełnomocnicy procesowi mieli silną pozycję, co najmniej równą prokuratorowi (a może i silniejszą w pewnych aspektach, zważywszy że za prokuratorem stoi cały aparat państwowy), bo nigdy nie wiadomo, kiedy to wujek Staszek będzie prowadził seicento w niefortunnym miejscu i czasie. Pozycja adwokatów była osłabiana na różne sposoby od dawna, nie jest to tylko winą PiSu, i nie tylko zmian wprowadzanych przez parlament - dużą rolę grają tu również rozporządzenia wykonawcze ministra sprawiedliwości, oraz praktyka i zwyczaje sądowe, czasem unikalne dla pojedynczych sądów lub okręgów.
W tym kontekście jest istotna jeszcze jedna kwestia - wysokość stawek za tzw. urzędówki, czyli sprawy których adwokaci podejmują się z urzędu, w sprawach osób nie dość majętnych by pozwolić sobie na opłacenie adwokata samodzielnie; są one - mówiąc wprost - śmiesznie niskie. Opłata za prowadzenie sprawy ciągnącej się przez kilka posiedzeń, obejmującej wiele tomów akt, potrafi wynieść, w niektórych przypadkach, nieco ponad sto złotych; do rozwagi polecam czytelnikowi - jaką motywację porządnego prowadzenia sprawy swojego klienta z urzędu będzie miał taki adwokat? Niestety - nie przejmując się tym - wujek Staszek znowu zrobi się czerwony: wincyj piniondza dla tych śliskich krętaczy i złodziei?! - Równowaga policji i obywateli; rutynowo sądy dają wiarę zeznaniom policji, gdy brak innych dowodów, natomiast ignorują wyjaśnienia obywatela - nawet gdy policyjne zeznania to niespójny wewnętrznie bełkot, składający się w dodatku w większości ze stwierdzeń "już dokładnie nie pamiętam, ale..." [1][2]. To się musi skończyć - kpiną i obrazą rozumu jest aprioryczne nadawanie wyższej wiarygodności zeznaniom funkcjonariuszy tylko dlatego, że mają mundur. Bardzo często w uzasadnieniach sądów pojawia się motyw "braku interesu w doprowadzeniu do skazania" przez policjantów - co jednak jest oczywistą bzdurą, gdyż często odrzucenie zeznań policjantów jako nieprawdziwych może się dla nich wiązać z konsekwencjami dyscyplinarnymi (np. przy niedochowaniu procedur) czy nawet karnymi (podrzucanie dowodów czy zacieranie śladów - tak, takie rzeczy też się zdarzają).
Przecież to oczywiste, że słowo policjanta jest ważniejsze niż jakiegoś bandziora. - Niektóre czyny zabronione... nie mają sensu, gdy się nad nimi dłużej zastanowić. Nikt nie przekona mnie, że zakaz publicznego znieważenia Prezydenta RP (do 3 lat więzienia!) ma jakikolwiek sens w 2023 roku. Tak samo znieważenie personelu dyplomatycznego obcego państwa, publiczne znieważenie znaku/godła/sztandaru/chorągwi itd., zarówno państwowej i państwa obcego, czy też znieważenie konstytucyjnego organu RP. Te przestępstwa, w zamyśle, mają chronić majestat Rzeczypospolitej, którym to emanują te urzędy; w praktyce - próba skorzystania z tych przepisów to gotowy przepis na ośmieszenie i ściągnięcie tegoż "majestatu" w dół. Przepisów tych być w ogóle nie powinno, nie mają one żadnego praktycznego celu poza, ewentualnie, młotem na nieprawomyślnych aktywistów.
Jak to, pozwolić gnojom na bezkarne niszczenie narodowej flagi?! Powariował ten Tusk? Może on faktycznie volksdojcz?
Inne przykładowe przestępstwa i wykroczenia, które bez żadnej realnej szkody dla kogokolwiek (a uważam, że łatwo można skonstruować całkiem przekonujący argument o tym, że wręcz by to wzmocniło ogólną praworządność) można by z polskiego porządku prawnego wyrzucić:
- podjęcie służby w obcym wojsku lub służbie najemnej bez zgody MON - w swojej kategoryczności przepis jest nieegzekwowalny. Jedyny sens jakiego można się dopatrzeć to ew. służba w wojsku wrogiego państwa lub organizacji terrorystycznej (np. ISIS) - jednakże spokojnie można przeredagować ten przepis tak, by nie ograniczał ochotników (nawet czysto teoretycznie, bo umówmy się, nikt się tym przepisem nie przejmuje) do służby w wojsku państwa sojuszniczego.
- znieważenie pomnika - znieważyć można osobę lub grupę osób żyjących. Ochrona pomników powinna być realizowana poprzez normalne przepisy dotyczące wandalizmu i uszkodzenia mienia; nadawanie specjalnej ochrony pomnikom to de facto publiczne sankcjonowanie specjalnej ochrony dla niektórych symboli, ideologii i poglądów, coś czego państwo robić po prostu nie powinno.
- zabór pojazdu w celu krótkotrwałego użycia - jeden z głupszych przepisów, którego sensowności próżno szukać; kradzież to kradzież, pomysł osobnego traktowania "krótkotrwałego zaboru" jest nie tylko osobliwy, ale i niesłychanie trudny w praktyce do (sprawiedliwego) stosowania.
- nieumyślne paserstwo komputerowe - w dzisiejszych czasach - pełnych promocji na steam, Epic, humble bundle, rozdawaniu gier za darmo w ramach promocji, wyroków TSUE umożliwiających odsprzedaż oprogramowania OEM... nieumyślne paserstwo programów komputerowych nie ma żadnego sensu, gdyż praktycznie nigdy nie zajdzie okoliczność, że "na podstawie towarzyszących okoliczności powinien i może przypuszczać, że została uzyskana za pomocą czynu zabronionego"; przeciętny człowiek nie ma żadnych narzędzi do weryfikacji, czy dana gra lub aplikacja są sprzedawane taniej bo sprzedający dostał ją za darmo, czy może jednak kupił kradzioną kartą kredytową.
- demonstracyjne lekceważenie Narodu Polskiego, RP, jej organów, naruszenie przepisów o godle, barwach i hymnie RP - kolejne przepisy, tym razem wykroczeniowe, chroniące majestat RP.
- kąpiel w miejscu zabronionym - sprawca zagraża tylko sobie; zamiast przepisu karnego, wystarczy przerzucić na niego koszta ewentualnej akcji ratowniczej.
- kradzież do xx zł (obecnie: 800) jako wykroczenie - jeden z większych absurdów, źródło poczucia niesprawiedliwości i braku szacunku dla tak idiotycznie skonstruowanego prawa. Raz jeszcze: kradzież to kradzież; efektem tego potem są zawodowi złodzieje sklepowi, którzy kradną z kalkulatorem.
- wyrabianie, posiadanie, używanie wytrychów - jesteśmy jednym z nielicznych państw na świecie, gdzie jest to zakazane. W wielu krajach lockpicking jest traktowany jako ciekawe, rozwijające w wielu dziedzinach hobby, organizowane są zawody i wyzwania[1][2]. Zakaz nie przyczynia się do zwiększenia bezpieczeństwa w żadnym stopniu; kara to areszt bądź grzywna, a więc nic w porównaniu z włamaniem i kradzieżą; jedyny skutek tego przepisu to zdławienie ciekawego hobby.
Takich przepisów jest... więcej. Dużo więcej. I dużo głupszych.
Na koniec tej sekcji powiem tylko tyle: za posiadanie charcika włoskiego bez zezwolenia (!) grozi rok więzienia.
Edukacja
Umówmy się: era ministra Czarnka to mroczny czas dla szkół. Ale... nie jestem pewien, czy proponowane rozwiązania problemu to najlepsze, co można zrobić. Wszystkie sugestie jakie do tej pory bowiem słyszałem, sprowadzają się, w gruncie rzeczy, do "niech będzie jak przed Czarnkiem, tylko z tablicami multimedialnymi, laptopami, tęczą, wyższymi pensjami i edukacją seksualną". Ale czy na pewno to jest najlepsze, co możemy zrobić?
Przełom roku 2022 i 2023 prawdopodobnie przejdzie do historii jako czas, gdy rozpowszechnionym stało się użycie narzędzi sztucznej inteligencji do, nazwijmy to, trywialnych zastosowań. Tworzenia tekstów i grafik reklamowych, memów, deepfake'ów (te pojawiły się w zasadzie nieco wcześniej, jednak dopiero Stable Diffusion i pokrewne modele zdemokratyzowały to zjawisko - na dobre i złe), do obsługi klientów na pierwszej linii wsparcia, pomocy w programowaniu, pisania opowiadań, czy... zadań domowych.
Uczniowie byli jednymi z pierwszych, którzy zdali sobie sprawę, że mogą w szybki i prosty sposób ułatwić sobie życie, przerzucając ciężar pisania zadań domowych na maszynę. Część nauczycieli się dostosowała, lub przynajmniej próbuje; wielu jednak uparcie trwa w XX wieku (albo i wcześniej, bo przecież w zasadzie model naszej szkoły wywodzi się wprost z modelu szkoły pruskiej), co najwyżej stosując (zupełnie niewiarygodne) "detektory AI", te same, które uznają teksty Szekspira (i Biblię) za wygenerowane w 100% przez sztuczną inteligencję.
Test
Tej rewolucji nie cofniemy, nie ma co się łudzić. Praktycznie w ciągu jednej doby dotychczasowy model szkoły, gdzie gro pracy polega na przymuszaniu uczniów do poświęcania godzin cennego czasu w domu na pisanie nikomu niepotrzebnych wypracowań, stracił rację bytu. Możemy zaklinać rzeczywistość, udawać że nic takiego nie ma, ignorować to lub próbować walczyć - albo możemy chwycić byka za rogi, przemyśleć temat dokładnie, i zacząć uczyć:
- jakie są rodzaje AI, jak działają, jakie są ich ograniczenia i możliwości;
- jak dobierane są dane do trenowania modeli, ze szczególnym naciskiem na powstawanie biasu;
- jak najefektywniej konstruować zapytania (prompty) by uzyskać to, co chcemy;
- jak rozpoznawać - a przynajmniej w jakich sytuacjach być podejrzliwym - że coś zostało wygenerowane przez AI;
- metod weryfikacji informacji;
- dlaczego bezrefleksyjne kopiuj-wklej wygenerowanego rezultatu to niemal zawsze zła decyzja;
- metod "ułatwiania sobie życia", zarówno z użyciem AI jak i bardziej tradycyjnych metod: automatyzacja, identyfikacja problemów i możliwości usprawnienia procesów;
- tworzenia dużych projektów, które dotąd nie były możliwe, ale z pomocą AI - stają się dostępne nawet dla grup uczniów;
- itp. itd....
A to tylko konsekwencje (i to i tak nie wszystkie) pojawienia się kilku modeli AI. Będzie ich coraz więcej, będą coraz prostsze w obsłudze i coraz potężniejsze. Same w sobie prawdopodobnie nie wytną ludzi z pracy jeszcze przez jakiś czas - natomiast absolutnie pewne jest, że zdecydowaną przewagę w życiu i pracy będą mieć ci, którzy będą potrafili sprawnie korzystać z tych nowych narzędzi. Pozwolą one wykonywać pracę szybciej, sprawniej, przyjemniej, a często też bardziej samodzielnie.
AI niesie też za sobą oczywiście niebezpieczeństwa - ale one nie znikną, jak udamy że AI nie ma, a przeciwnie, staną się tym groźniejsze dla nieświadomej populacji. Kto - wcześniej nie ostrzeżony - zastanowi się, czy to aby nie oszustwo, jeśli zadzwoni do niego zapłakany syn, brat, matka, i (swoim głosem!) wykrztusi "rób co każą bo inaczej mnie zabiją", a jednocześnie otrzyma na maila szczegółowe - i drastyczne - zdjęcie tegoż krewnego, pobitego, przywiązanego do krzesła w ciemnej piwnicy? A jest to scenariusz możliwy już dzisiaj do przeprowadzenia stosunkowo niskim nakładem czasu i gotówki. Im szybciej oswoimy z tym uczniów, tym odporniejsi jako społeczeństwo będziemy.
Ale AI to tylko jeden aspekt dokonującej się ogólnoświatowej rewolucji, na którą szkoła nie jest gotowa, i gotowa nie będzie bez poważnych, systemowych zmian na każdym szczeblu. Świat staje się coraz bardziej wyspecjalizowany, pojedynczy człowiek jest w stanie ogarnąć coraz mniejszą część ogółu ludzkiej wiedzy. Jednocześnie rośnie nasza wiedza o metodach skutecznego uczenia się; wiemy, że niektórzy uczą się najlepiej przyswajając treści wizualnie; inni preferują wykłady, jeszcze inni - tworzenie map myśli.
W Polskiej szkole uczymy w modelu pruskim, wykładowym: każdego tak samo, tego samego, każdego wedle linijki, w najlepszym razie czasem gdzieś trafi się podział na mocniejszą i słabszą grupę na lekcjach języka obcego.
A może czas na rewolucję? Wiem, już widzę krzywienie się - edukacja rewolucji nie lubi. Ale cóż poradzić - szkoła już dawno jest zapóźniona względem rzeczywistości, a kiedyś ten krok trzeba będzie zrobić. I im dłużej będziemy z tym zwlekać, tym bardziej będzie boleć.
A gdyby tak...: centralna baza treści edukacyjnych (tych teoretycznych; nauczanie zawodowe/praktyczne to inna para kaloszy), kurowana przez ministerstwo. Zdolni edukatorzy mogliby zgłaszać swoje lekcje, nagrane w sposób interaktywny i profesjonalny (oczywiście z publiczną pomocą), tak by każdy temat w cyklu nauczania był omówiony przez kilku różnych nauczycieli na kilka różnych sposobów. Uczniowie w szkole, wyposażeni w prawdziwie ergonomiczne (precz ze zmorą uczniowskich pleców znaną z każdej szkoły) stanowiska multimedialne mogliby samodzielnie sobie wybrać nauczyciela, którego styl nauczania najbardziej im odpowiada. Dotychczasowi nauczyciele przedmiotowi przestaliby pełnić funkcję wykładowcy - zamiast tego, staliby się asystentami uczniów, gdyby trzeba było coś dodatkowo wytłumaczyć, wesprzeć w zadaniach, sprawdzać i organizować testy czy animować projekty i zajęcia grupowe.
Dobry pomysł? Nie wiem - nie jestem specjalistą od edukacji. Wydaje mi się, że niezły, a przynajmniej wart rozważenia jako część reformy - dlatego też się nim dzielę. Acz nie upieram się - wiem, że zmiany są konieczne, natomiast dokładny kierunek zostawiam mimo wszystko mądrzejszym ode mnie.
I ostatnia kwestia: stosunki uczniowie-nauczyciele. Nie jest tajemnicą[1][2], że obecnie w większości szkół są one co najwyżej... poprawne. Nauczyciele występują z pozycji niepodważalnego autorytetu, nie akceptują sprzeciwu, wymuszają swoje własne poglądy i opinie, przymuszają do stosowania się do odgórnie narzuconego klucza; stosują odpowiedzialność zbiorową, przepisy przestrzegają wyłącznie gdy im to na rękę (lub zostaną do tego przymuszeni), a ich dewiza to "najpierw obowiązki, potem prawa" (co jest oczywistą bzdurą - prawa mają to do siebie, że po prostu są - a nie zależą od spełnienia jakichś dodatkowych warunków, tym różnią się od przywilejów).
Powrót do tego co było to... żadna zmiana w tym zakresie. Bo też tak było od zawsze, i tylko nieliczne szkoły i nieliczni nauczyciele coś tutaj starają się zmienić w podejściu. Stawiam dolary przeciwko orzeszkom, że podejście pt. "gówniarze mają robić co się im każe, a nie wymyślać jakieś swoje prawa" jest bardzo powszechne również wśród wielu koalicyjnych specjalistów od edukacji, nawet jeśli wyrażane być może nieco mniej prostacko.
I to jest olbrzymi problem. Bo czas szkoły to czas formowania się nie tylko charakteru, nie tylko wiedzy, ale też postaw społecznych. Uczeń, który zostanie nauczony, że nauczyciel - osoba z władzą - może wszystko, nie grozi mu żadna kara, a on ma pokornie robić to co mu się nakaże, bez zadawania pytań, to... bardzo słaby obywatel. To, że mamy obecnie aktywistów czy świadomych młodych obywateli to nie zasługa szkoły; to raczej zasługa naturalnego buntu młodzieżowego i faktu, że szkole nie zawsze udało się go stłamsić (mimo, niewątpliwie, wielu prób).
A bardzo słaby obywatel to obywatel, który nie rozumie czemu to źle, jak niszczone jest sądownictwo, gdy władza robi co chce, gdy kradną (ale się dzielą!), gdy wprowadza populistyczne przepisy; w końcu od młodości nauczony był, że ten co ma władzę, może wszystko. A jak dodatkowo się jeszcze dzieli? No panie, nic tylko głosować na takiego dobrodzieja!
Jak to zmienić? Z pewnością należy wzmocnić nadzór nad przestrzeganiem prawa. Przeglądając sekcje dokumentacji na stronach losowych szkół, praktycznie w co drugiej na pierwszy rzut oka (...lekko zaznajomionego z prawem oświatowym) można stwierdzić, że obowiązujące w nich procedury wewnętrzne są wprost sprzeczne z przepisami nadrzędnymi (pierwszy z brzegu przykład: szkolne procedury zwolnień z WF - niemal zawsze dyrekcja wymyśla jakieś dziwne zasady, które nie mają wiele wspólnego z przepisami oświatowymi). Nadzór taki mógłby być realizowany na kilka różnych sposobów, przy czym - w mojej ocenie - najbardziej pożądane byłoby wyznaczenie w każdym kuratorium swoistego "rzecznika praw ucznia", który po prostu reagowałby na uczniowskie sygnały, oczywiście zgłaszane anonimowo.
Dodatkowo, należałoby wzmocnić system samorządności uczniowskiej, poprzez zdecydowane wzmocnienie roli rady szkoły oraz samorządów uczniowskich. SU powinny dostać nowe uprawnienia wpływania na życie szkoły, łącznie z zapewnionym ustawowo budżetem i wsparciem radców prawnych (zapewne zapewnianych przez organ prowadzący), zaś rada szkoły powinna obowiązkowo być tworzona w każdej szkole, i obowiązkowo z równym głosem uczniów w każdej sprawie (bez wyłączeń, nawet w sprawach dotychczas uznawanych przez ustawodawcę za "zbyt poważne" dla dzieciaków - niech się uczą odpowiedzialności!).
Niech gówniaki nie wymyślają, za moich czasów to linijką po łapach by dostali, a nie jakieś prawa!
Zrzeczenie się obywatelstwa
Krótka piłka: obecnie nie da się tego uczynić bez zgody prezydenta, co standardowo jest absurdalnie skomplikowane, a za władzy niektórych - właściwie niemożliwe. Na tyle, że niektóre państwa, które przed przyznaniem własnego obywatelstwa wymagają zrzeczenia się innych, w przypadku Polski ten wymóg zawieszają.
Tymczasem nie ma żadnego powodu - poza paniczną obawą, że może jednak Polacy nie kochają ojczyzny tak bardzo, jak twierdzą prawicowe partyjki - by utrudniać zrzeczenie się obywatelstwa tym, którzy wykażą, że posiadają już obywatelstwo innego państwa (lub są na ostatnim etapie jego uzyskiwania). Tak długo, jak nie ma ryzyka "stworzenia" bezpaństwowca, tak długo prawem obywatelskim powinno być wypisanie się z tej obywatelskości.
Polskości się wyrzec? Toż to niepodobna!
Pogrzeby
Obecne prawo jest rodem sprzed ponad pół wieku. W tym czasie zmieniło się wiele, z mentalnością ludzi na czele; a jednak, wciąż jedyne akceptowalne miejsca pochówku, nawet zupełnie biologicznie nieaktywnych prochów, to cmentarze i kolumbaria. Nie brak głosów (że zapożyczę ulubioną frazę pisowskich funkcjonariuszy TVP), że taki stan rzeczy jest utrzymywany po to, by zapewnić stały wpływ do kasy parafii - do których należy olbrzymia większość cmentarzy w Polsce.
Nie ma tymczasem żadnych wskazań natury epidemiologicznej czy etycznej, by nie pozwolić rodzinie na pochowanie (lub eksponowanie) urny z prochami we własnym zakresie (np. na własnej ziemi czy nad kominkiem), a nawet by rozsypać prochy np. w ulubionym miejscu zmarłego.
Trupa do domu brać? Czy tego Tuska już całkiem Bóg opuścił?!
Polskie Związki Czegośtam
Nikt, kto w ostatnich kilkudziesięciu latach miał przyjemność z tymi, mającymi ustawowy monopol organizacjami, nie ma wątpliwości, że to głęboko problematyczne zrzeszenia, przechowalnie leśnych dziadków, wylęgarnie patologii, korupcji, a nierzadko i grup przestępczych (to raczej na poziomie grup kibicowskich, chociaż czasem pod protekcją związkowców).
I dotyczy to niemal wszystkich znanych mi związków sportowych, a problemu nie udało się wyeliminować nikomu.
Tak, państwo powinno wspierać rozwój fizyczny, zwłaszcza dzieci i młodzieży; stawiam jednak tezę, że - po pierwsze - monopol związków sportowych powinien zostać zniesiony, a po drugie - same związki powinny zostać grubą kreską oddzielone od struktur państwa. Tak grubą, by nie było mowy o funduszach państwowych, budowaniu stadionów na imprezy organizowane przez związki, czy wypłacaniu nagród dla członków reprezentacji. Finanse zaś powinny zostać przeznaczone na wsparcie lokalnych małych klubów sportowych, czy też rozbudowywanie oferty zajęć sportowych oferowanych przez szkoły.
Mówiąc najzupełniej wprost: zaorać PZPN, przestać dotować zbieraninę bezużytecznych kopaczy potężnymi kwotami pieniędzy z budżetu, wprowadzić moratorium na finansowanie lokalnych drużyn z kas miejskich; jeśli ludzie chcą to oglądać i kibicować, to związek i drużyny utrzymają się same, bez pomocy państwa.
A że przy okazji pewnie wylecimy z FIFA, UEFA i MKOL? Worth it - jeśli efektem będzie wyczyszczenie tego patologicznego środowiska związkowego. Możemy wrócić za kilka lat, po odbudowaniu i zreformowaniu krajowych struktur; nie oszukujmy się, przecież i tak w tym czasie nic ciekawego nasza "narodowa" drużyna by nie osiągnęła ani nie zaprezentowała.
Piłkę też mi chce zabrać Tusk złodziej?!
4143 słowa
...do teraz. Albo i nieco więcej, bo liczyłem to za pierwszym razem, przed korektą :) To już odrobinę zbyt wiele, jak na wpis blogowy - ale ja najwyraźniej nie potrafię pisać krótko i zwięźle, co poradzisz. A mógłbym temat ciągnąć dalej; istnieje całe MNÓSTWO idiotycznych przepisów, które są bo zawsze były, a ich ruszenie spowoduje konieczność gotowania dużych porcji bigosu na uspokojenie dla wielu wujków Staszków w całym kraju. Nie przymierzając, tym razem już tylko hasłowo, takie tematy to jeszcze choćby dopuszczenie prywatnego biznesu do sektorów usług państwowych (np. pogotowie ratunkowe, po tym jak PiS de facto zakazał), prawo spadkowe, usunięcie co głupszych zapisów ustawy o broni i amunicji (zakaz posiadania imitacji kijów bejsbolowych - ale już czym jest imitacja, to jakoś zapomniano wspomnieć), legalizacja marihuany i grzybków psylocybinowych, mandaty za przechodzenie na czerwonym świetle, wprowadzenie odcinkowych pomiarów prędkości na 100% długości dróg szybkiego ruchu i autostrad... i tak dalej, i tym podobne.
Być może, jak mnie jeszcze kiedyś wena najdzie, przygotuję kompilację głupich przepisów, które wymagają zmiany, ale się jej nigdy nie doczekają; na dzisiaj jednak już koniec.
Ciekaw jestem, czy Tobie - droga osobo czytająca ;) - żyłka groźnie zapulsowała przy okazji któregoś z poruszanych przeze mnie tematów; a może to ja przesadzam, a wujkowie Staszkowie mieliby te zagadnienia głęboko gdzieś, lub nawet przyznaliby mi rację?
Jest taka szkoła marketingu digitalowego, która sugeruje, by zawsze kończyć wpisy na blogu jakimś pytaniem, by skłonić czytelnika do wejścia w interakcję z danym tekstem (wystawienie oceny czy skomentowanie). U mnie (nie?)stety nie ma tego rodzaju społecznościowych modułów wcale, więc zamiast pytać "a ty co o tym sądzisz?", napiszę tylko, że życzę nam wszystkim, by politycy decydujący o prawie nie zawsze kierowali się tylko tym, co o danych sprawach sądzi naród, z pożytkiem dla jakości prawa.